Google w Japonii zostało wezwane przez sąd w Tokio do wyłączenia autouzupełniania w wyszukiwarce w związku z pozwem, jaki wytoczył firmie pewien Japończyk.
Kilka lat temu stracił on pracę. Okazało się, że informacje z tym związane pojawiały się (jak można wywnioskować) osobom, które prowadziły z nim rozmowy rekrutacyjne w nowych firmach i które (jak to coraz częściej dzisiaj bywa) przed zatrudnieniem „szperały” w Sieci, szukając informacji o swoich przyszłych pracownikach. Ponieważ Google „informowało” je o problemach z pracą owego Japończyka, którą stracił w wyniku popełnienia przestępstwa, nie został on ostatecznie zatrudniony.
Na chwile obecną Google powołuje się na regulacje prawne, w związku z którymi jako firma amerykańska nie podlega prawu japońskiemu i nie chce poddać się wyrokowi sądu japońskiego.
To nie pierwsza taka sprawa. Google ma „już za sobą” pozwy chociażby z Irlandii, Francji czy Włoch. O ile Google usunęło kwestie związane chociażby z piractwem, o tyle już w zakresie zarządzania reputacją marki na razie nic takiego nie miało miejsca. O ile dobrze pamietam, swego czasu Barack Obama nalegać miał (jego gabinet) na usunięcie pewnych kwestii z Google, ale firma na to nie poszła. Dlaczego więc miałaby posłuchać kogoś innego, jak nie słucha prezydenta? 🙂
Pomijam kwestie gdzie/jak takie dane o nim trafiły do sieci, ale zęby skarżyć wyszukiwarkę bo takie dane zwróciła, co za debilizm.
@Mati: Nie wiem jak w Japonii, ale w US taki „debilizm” często się opłaca, np. jeśli kawa była za gorąca ( http://en.wikipedia.org/wiki/Liebeck_v._McDonald's_Restaurants ) 😉
dajcie spokój, trzeba być idiotą, aby postawić sobie kawę w aucie, nie przewidzieć, że się przy gwałtownym hamowaniu kubek wywali. No, ale to inna kultura „prawnicza” – tam prawników jest od groma – i cieszę się, że w tym zakresie nie dogoniliśmy USA. Jakos nie wyobrażam robienia z siebie „blondynki”…